Mija półtora roku od momentu, gdy rozpoczęły się prace nad ustawą o certyfikacji wykonawców zamówień publicznych i w zasadzie wciąż nie wiemy, jak konkretnie ta certyfikacja będzie wyglądać. Owszem, cieszy fakt, że ma ona dotyczyć nie tylko przesłanek wykluczenia, ale także warunków udziału w postępowaniu, że mają być w niej przewidziane „poziomy zdolności”, ale jak to w praktyce będzie hulało – to wszystko zależy od aktów wykonawczych, a projektów tychże nie odnalazłem. A certyfikacja w zakresie warunków udziału i określanie owych „poziomów zdolności” to jednocześnie najciekawszy i najtrudniejszy do realizacji element całego przedsięwzięcia.
Sam tym problemem zajmowałem się ponad dekadę temu, gdy porównywałem rozwiązania stosowane w kilku krajach unijnych w tym zakresie i żałowałem, że my nie mamy tej możliwości. Wśród wzorców, jakie znalazłem, był belgijski, w którym w ramach poziomów zdolności określano nie tylko to, o jaką robotę dany wykonawca może się w swojej klasie starać, ale także jaką wartość mają roboty, które jednocześnie może wykonywać (zarówno publiczne, jak i prywatne). Belgowie szli tu w ślad za wyrokiem ETS z 1987 r., w sprawach C-27-29/96 (CEI i Bellini). Czy to ma sens? A jakże – wszak już nasi przodkowie w statucie krakowskiego cechu murarzy (pierwszy był przyjęty ponad 500 lat temu) pisali, że rzemieślnik nie może zabrać się za więcej niż trzy roboty jednocześnie.
Czytaj dalej