Celem ustawy Pzp jest z jednej strony zapewnienie przejrzystości działań podmiotów wydających środki publiczne, a z drugiej danie im narzędzi do efektywnego wykonywania tego zadania. Nie ulega wątpliwości, że wśród tych celów jest także naprawianie błędów, które w praktyce udzielania zamówień publicznych się pojawiają – i stąd przez lata obowiązywania ustawy mieliśmy szereg reakcji na rozmaite wypaczenia systemu. Niektóre sensowne, inne bezsensowne (jak na przykład wymóg 60-procentowego kryterium ceny), a niektóre z kolei wylewające dziecko z kąpielą (jak na przykład bezwarunkowy wymóg waloryzacji – ustawodawcy nie przyszło do głowy, że są zamówienia, w których waloryzacja wykonawcy na nic nie jest potrzebna, a utrudnia życie).
Te próby naprawiania świata niekiedy nie ograniczają się tylko do bolączek świata zakupów publicznych. Czasami ustawodawca chce naprawiać świat także pozazamówieniowy, czyniąc z ustawy narzędzie do realizacji procesów znacznie od zakupów większych. Wsparcie sektora małych i średnich przedsiębiorstw czy innowacyjności na rynku, niewątpliwie potrzebne i wpisane już w czwartym akapicie uzasadnienia projektu obecnej ustawy, realizowane są w sposób niezbyt inwazyjny – poprzez danie zamawiającemu narzędzi, ale bez zmuszania do korzystania z nich. Bywają jednak próby naprawiania świata dalej idące i niezbyt szczęśliwe – do nich zaliczyć można chociażby wymóg wyręczania inspekcji pracy poprzez zobowiązywanie zamawiających do wymagania od wykonawców zatrudniania odpowiednich grup pracowników na podstawie stosunku pracy, do nich można zaliczyć także wymóg (nie wpisany do ustawy Pzp, ale w praktyce do niej się odnoszący) zobowiązujący zamawiających do wymagania od wykonawców używania pojazdów ekologicznych (na szczęście od 1 stycznia 2025 rzeczone przepisy ustawy o elektromobilności przestały obowiązywać – w przypadku zdecydowanej większości zamówień).
Czytaj dalej