Pomoc dla zamawiającego z zewnątrz może przybrać różne formy. Niekiedy proszą o nią sami zamawiający – poprzez organizację wstępnych konsultacji rynkowych, powoływanie biegłych wspomagających pracę komisji przetargowych lub inną formę zaangażowania zewnętrznych specjalistów (szczególnie na etapie opisu przedmiotu zamówienia). Bywa też pomoc poniekąd nieproszona – bo przecież taką pomocą (w większości) są pytania od wykonawców na etapie realizacji zamówienia, uwagi zgłaszane przez nich podczas wizji lokalnej, a także nawet odwołania – w końcu żaden wykonawca się nie odwołuje, jeśli nie uważa, że zamawiający popełnił błąd.
Jednak od jakiegoś czasu nasila się (cóż, na pewnych rynkach mam wrażenie, że jest normą już od dłuższego czasu) zjawisko pomagania zamawiającym przez wykonawców zaangażowanych w postępowaniu w sprawdzaniu ofert, przedmiotowych albo podmiotowych środków dowodowych składanych przez konkurencję. Taki wykonawca prosi o wgląd do załączników do protokołu postępowania, a potem je sprawdza tak jak sprawdzałby ją zamawiający. A efektem jest pismo do zamawiającego, w którym owa „pomoc” przekłada się na konkretne zarzuty pod adresem konkurencji.
Czy taka nieproszona pomoc faktycznie jest pomocą? Cóż, pewnie nie każdy zamawiający odbiera to w tych kategoriach. Jednak jednego wykonawcom w tych kwestiach odmówić nie można – w wielu przypadkach to oni mają znacznie lepszą znajomość rynku, oferowanych produktów itp. niż zamawiający. I potrafią sprawdzić oferty lepiej, dokładniej i szybciej, przynajmniej w kwestiach merytorycznych. Oczywiście, czasami to prowadzi do wykopywania szczegółów, które na etapie postępowania nie zostałyby przez zamawiającego wyłapane, ale w praktyce pewnie przy realizacji zamówienia nie miałyby znaczenia (a tymczasem trzeba się nimi zająć). Czasami jednak prowadzi do uświadomienia zamawiającego o rzeczach ważnych.
Cóż, wykonawcy nie biorąc w przetargach udziału do sportu. Każdy, który składa ofertę1, ma tylko jeden cel – wygrać przetarg, zdobyć kontrakt i zarobić na nim pieniądze. Jeśli ułatwi mu to takie pismo – nie można mu tego bronić. Oczywiście, samo wygranie przetargu to czasami mało. Każdy wykonawca, zanim coś takiego wyśle, pewnie zastanowi się, czy warto psuć sobie relacje z innymi firmami z rynku (bo przecież przez konkurencję takie pismo może być odebrane jak kopanie pod stołem). Jednak jeśli zdecyduje się je napisać, może liczyć na korzyści – po co potem pisać odwołanie, jeśli już wcześniej jest szansa uzyskania podobnego efektu, mniejszym kosztem i wysiłkiem.
Taki wykonawca musi jednak pamiętać, że co do zasady nie otrzyma odpowiedzi na swoje zarzuty od zamawiającego, jeśli ten ich nie uwzględni. Być może wówczas wykonawca odwoła się do KIO i dopiero na etapie postępowania odwoławczego dowie się, jakie przesłanki kierowały zamawiającym (choć czasami już wcześniej da się wytropić jakieś tropy w dokumentacji postępowania). Bo przecież zamawiający nie jest bezwolnym narzędziem i każdy taki zarzut powinien ocenić co do zgodności ze stanem faktycznym i kwalifikacji prawnej. I znowu – codziennością bywa to, że przesadzone są albo same zarzuty, albo żądania z nimi związane.
Czy na miejscu zamawiającego oburzałbym się na takiego jego „wyręczanie”? Nie, bo choć czasem jest z tego więcej roboty, czasem niepotrzebnej, to pomiędzy plewami można znaleźć istotne sprawy. Jednak na pewno zamawiający nie powinien ograniczać się w badaniu ofert do oczekiwania na takie pisemka, a przy sprawdzaniu tego typu zarzutów nie powinien ograniczać się do proszenia o stanowisko wykonawcy, którego oferty dotyczą.
- No, z wyjątkiem firmy, będącej anonimowym bohaterem tego tekstu sprzed kilku tygodni… ↩︎