O największym problemie

Największym problemem zamówień publicznych nie są moim zdaniem nawet najbardziej kulawe przepisy ustawy. Nie są nim nawet brak przemyślenia swoich działań, lekceważenie zasad i inne wątpliwe praktyki zamawiających. Nie, jak to już kiedyś pisałem (ale chyba już dość dawno nie przypominałem) największym problemem zamówień jest to, co się dzieje przed rozpoczęciem postępowania i to, co się dzieje po jego zakończeniu. Oczywiście nie zawsze i nie wszędzie. Ale na tyle często, że rynek się do tego przyzwyczaił.

Od lat słychać narzekania na wątpliwą jakość praktycznych efektów zamówień publicznych – dostaw, usług, robót budowlanych. I najczęstszą diagnozą jest wskazywanie błędów przy ich udzielaniu. A najczęściej wskazuje się na opieranie się przy wyborze najkorzystniejszej oferty wyłącznie o cenę. Cóż, walka cenowa prowadzi do zaniżania cen, a to – do zaniżania jakości. Ciąg jest prosty i logiczny. Ale sposoby naprawiania tego problemu poprzez przepisy dotyczące kryteriów oceny ofert, nakładanie na zamawiających kolejnych ograniczeń, problemu nie eliminują. I nigdy tego nie zrobią.

Cokolwiek bowiem ustawodawca wymyśli, na końcu jest problem nadzoru i kontroli jakości realizowanego zamówienia. Oczywiście, nie da się realizować zamówienia na bazie kompletnego braku zaufania zamawiającego do wykonawcy. Nie da się postawić przedstawiciela zamawiającego nad każdym pracownikiem wykonawcy przez cały czas. Ale nie można też realizować zamówienia na bazie całkowitego zaufania. A tym bardziej – nie można realizować zamówienia przymykając oczy na to, że nie jest ono realizowane tak jak trzeba.

Bo jaki jest efekt takiego postępowania? Otóż wykonawcy uczą się, że nikt ich nie sprawdza. Że na tym i owym można zaoszczędzić. Że zawsze jest margines tego, co nie zostanie zrealizowane i czego kosztów się nie poniesie. Tu zaoszczędzi się na podsypce, tam kupi się gorszą farbę. A na dodatek mamy sporą grupę zamawiających, którzy nawet zdając sobie sprawę z niedoróbek nie egzekwują ich poprawy czy właściwego działania. Pal licho, jeśli mamy do czynienia ze zmianami, które dla jakości wykonania są neutralne, a cała wina zamawiającego polega na ominięciu kilku papierków. Gorzej, jeśli mamy od tej jakości odstępstwa i nie ma woli do zmuszenia do naprawy, ukarania czy żądania odszkodowania.

I wykonawcy się uczą. Szacują margines „oszczędności” i obniżają ceny. I to tu to błędne koło skutkujące brakiem jakości się uruchamia. Ponieważ bezkarnie mogą obniżać jakość, mogą bezkarnie obniżać ceny. Ponieważ obniżają ceny, nie stać ich na jakość… I w moim odczuciu to jest choroba tocząca polskie zamówienia publiczne. Choroba nadmiaru zaufania i przymykania oczu.

Impulsem do niniejszego tekstu stał się wydany w grudniu wyrok TS UE w sprawach C-441/22 i C-443/22, który został opisany przez Konrada Różowicza na łamach „Dziennika Gazety Prawnej” z 24 stycznia. Trybunał ładnie wskazał, że takie przymykanie oczu, niezachowywanie procedur, to też jest zmiana umowy – i to zmiana umowy niekoniecznie dozwolona. Niestety, jest to też zmiana umowy niezwykle trudna do wyłapania z zewnątrz. No bo kto post factum dowie się, że brakło podsypki, że pomalowano złą farbą, czy że odbiór wyglądał nie tak jak powinien? Kontrola zamówień publicznych zwykle tego nie wychwyci, rzadko w ogóle rzuci okiem na efekt realizacji.

Ps. Drugi „największy problem”, ten sprzed rozpoczęcia postępowania o udzielenie zamówienia publicznego, to opis przedmiotu zamówienia. Czasem tak sporządzony, że nie da się egzekwować jakości, której oczekiwał zamawiający (ale tego nie opisał), choćby nawet bardzo tego chciał.

2 komentarze do: “O największym problemie

  1. Sama prawda. Zamawiający kontraktuje mazaki, długopisy, korektory. Wykonawca dostarcza stare na granicy ich użytkowania, nie piszące lub bardzo słabo piszące, wyschnięte Brak kontroli na etapie przyjęcia towaru do magazynu zamawiającego. Zamawiający dostarcza wyroby medyczne np. rękawice diagnostyczne lub chirurgiczne o określonych w swz parametrach Wykonawca nie dostarcza w późniejszym terminie (np. po 8 miesiącach) zakontraktowanego towaru lecz wyrób o gorszych parametrach (dużo tańszy) bo nikt u zamawiającego nie sprawdza co zostało dostarczone czy jest to towar o tych samych parametrach czy innych. Wykonawca w razie przyłapania go informuje że się się pomylił lub tego towaru już nie posiada (zakontraktowano za 15,- zł a dostarcza za 7,- zł) czysty biznes. W służbie zdrowia np. to przypadki na porządku dziennym (brak ludzi do pracy za marne grosze) Dyrekcja nie widzi problemu bo towar jakiś jest a i płacić więcej (pracownikom) nie trzeba a że gorsza jakość to cóż personel zużyje bo w razie zerwania kontraktu w ogóle nie będzie do czasu rozstrzygnięcia nowego postępowania, wolna ręka nie wchodzi w grę (bo zbyt duże ryzyko przy kontroli).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *