O ustawie

Przy święcie człowiek chciał odgonić od siebie rozkminianie zamówieniowych kruczków, będzie zatem refleksja bardziej ogólnej natury. Wciąż mówimy o „nowej” ustawie Pzp, tymczasem ona obowiązuje nas już ponad cztery lata i o „starych” przepisach powoli zapominamy. Gdy uchwalano obecne przepisy, jednym z argumentów za ich wprowadzeniem był fakt, że poprzednia regulacja była kilkudziesięciokrotnie zmieniana, w tym przynajmniej kilka czy kilkanaście razy – dość poważnie. Mniej więcej co dwa lata dostawaliśmy „większe” nowelizacje, po których pewne nawyki trzeba było zmieniać.

Nowa ustawa miała sprawę uporządkować. Ale po tych czterech latach mogę chyba napisać, że jedyną wartością dodaną związaną z ujęciem regulacji w nowy kształt, było uporządkowanie odrobiny bałaganu, który do poprzedniej regulacji przez kilkanaście lat nowelizowania się wkradł. Ale czy ta wartość dodana była warta całej reszty? Owszem, pojawiło się kilka cennych zmian (choć niekoniecznie najszczęśliwiej wprowadzonych, bo konstrukcja dotycząca zamówień krajowych, niby osobna, ale z odwołaniem do szeregu przepisów w części unijnych jest wyjątkowo kuriozalna), ale tak naprawdę zrobiono kolejny krok w kierunku konstrukcji molocha nie do ogarnięcia.

31 grudnia 2020 żyliśmy ostatni dzień pod rządami ustawy, która liczyła 65 tysięcy słów i 415 tysięcy znaków. Dzień później zrobiło nam się wszystkiego o niemal połowę więcej – ponad 91 tysięcy słów i ponad 580 tysięcy znaków. Miało być łatwiej, tymczasem sam fakt dalszego rozbudowywania przepisów jest powiększaniem już i tak bardzo dużej bariery w dostępie wykonawców do rynku zamówień publicznych. Dość spojrzeć na statystyki z funkcjonowania systemu publikowane przez UZP: w 2020 liczba ofert składanych w postępowaniach krajowych (a więc tam, gdzie często wykonawcy nie mogą sobie pozwolić na wykwalifikowane służby zamówieniowe, orientujące się w gąszczu przepisów) wyniosła średnio 2,78. W żadnym z trzech lat po wprowadzeniu nowych przepisów taki wynik nie został osiągnięty.

Paradoksalnie, problemem nowej ustawy jest też brak zmian. Już po pierwszym roku czy dwóch funkcjonowania nowej regulacji zebrano sporo doświadczeń wskazujących na to, co jest w niej błędne, a co zbędne. Tymczasem minęły ponad 4 lata i nie ma śladu po planach zmian takich elementów, nawet tych najbardziej palących. A przecież są sprawy wydawałoby się oczywiste – jak choćby kwestia podniesienia progu stosowania ustawy, ustawionego w 2019 na poziomie 130 000 zł i mimo wysokiej inflacji niezmienionego. W efekcie rośnie nam liczba biurokracja – można się domyślać, że znaczący wzrost liczby postępowań w ostatnich latach (2020 – 135 tys., 2023 – 157,5 tys.) w dużej mierze wynika właśnie z tego, że próg stosowania ustawy stoi w miejscu, a ceny rosną. Pocieszająca jest informacja, że podniesienie progu znalazło się z tzw. „pakiecie Brzóski”, problem tylko w tym, że nie wiadomo co i kiedy rządzący z tą propozycją zrobią (a jeśli już będą próg zwiększać, wypadałoby, aby przewidzieli jakiś mechanizm jego waloryzacji nieco bardziej automatycznej).

W grudniu 2023 UZP zorganizowało ankietę dotyczącą kilku zagadnień z „nowej” ustawy, potem opublikowało jej wyniki, ale dokument ten nie pociągnął za sobą absolutnie niczego. Kilka tematów sygnalizowanych w ankiecie wymaga zmian w ustawie i czekanie z ich wprowadzeniem nikomu i w niczym nie pomaga. Niestety, UZP brakuje sprawczości. Urząd przestał być ośrodkiem kształtującym system zamówień publicznych w Polsce, stał się urzędem do bieżącego nadzoru (można mieć wrażenie, że pozostała kontrola postępowań, ogarnianie e-zamówień i obsługa KIO). Szkoda, bo sporo sensu miał system, w którym wnioski z tej bieżącej działalności służyły usprawnieniu systemu na poziomie legislacyjnym (no, niektóre usprawnienia były „usprawnieniami” tylko z nazwy, ale umówmy się, że nie wszystkie zmiany w poprzedniej ustawie były inicjatywą UZP). I może warto byłoby do takiego systemu wrócić…

2 komentarze do: “O ustawie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *