O kosztach dojazdu do KIO

Z zasądzaniem kosztów dojazdu na posiedzenia KIO bywają różne historie. Uwzględni KIO podróż samolotem czy nie? Uwzględni koszty dojazdu kilku osób, czy uzna, że jedna albo dwie wystarczyły? Uwzględni kilometrówkę czy powie, żeby się nie wygłupiać? Oczywiście, te kwestie nie mają fundamentalnego znaczenia dla postępowań zamówieniowych ani nawet odwoławczych. Zdarzył mi się jednak ostatnio przypadek, który prawdziwie mnie zaintrygował. Mianowicie Izba stwierdziła w orzeczeniu, że nie zasądzi zwrotu kosztów dojazdu wygrywającej stronie, albowiem rachunki za podróż dotyczyły pełnomocnika, a nie strony.

W wyroku powołano się na § 5 pkt 2 lit. a i b rozporządzenia w sprawie szczegółowych rodzajów kosztów postępowania odwoławczego (…) – bo w lit. a mowa jest o kosztach dojazdu strony na posiedzenie, a w lit. b o „wynagrodzeniu i wydatkach jednego pełnomocnika, jednak nieprzekraczających łącznie kwoty 3600 zł”. A skoro w lit. b jest mowa o wydatkach pełnomocnika, to wliczają się tu także koszty dojazdu (i muszą się one zmieścić w magicznych 3600 zł) – a koszty dojazdu z lit. a dotyczą nie pełnomocnika, ale strony.

Cóż, zafascynowało mnie rozróżnienie między stroną i pełnomocnikiem oraz wynikające z orzeczenia stanowisko, że tylko strona osobiście stawiająca się na rozprawie może liczyć na zwrot kosztów dojazdu. Bo w praktyce oznacza ono, że na luksus ten liczyć mogłaby tylko osoba fizyczna prowadząca działalność gospodarczą, która stawiłaby się w KIO osobiście. Bo przecież w innych przypadkach strona (w tak dosłownym rozumieniu tego słowa, jakie zaprezentowało KIO, wyłączając z niego pełnomocników) osobiście się nie stawi. Nie jest bowiem bytem do tego stopnia materialnym, aby dało się ją wsadzić do pociągu/samolotu. No dobra, zapewne Izba miałaby szansę zasądzić koszty dojazdu także w przypadku, gdy stronę będzie reprezentował zarząd spółki, rektor uczelni czy prezydent/burmistrz/wójt – co prawda trudno uznać ich dosłownie za stronę, ale przynajmniej nie są pełnomocnikami.

Faktycznie, w lit. b jest mowa o wynagrodzeniu „i wydatkach” pełnomocnika. Gdybyśmy jednak uznali, że owe wydatki obejmują koszty dojazdu, w bardzo dużej liczbie przypadków przepis lit. a o kosztach dojazdu byłby martwy. Bo przecież normą jest to, że na rozprawie stawiają się pracownicy stron, a nie właściciele, zarządy, burmistrzowie. Na jakiej podstawie występują? Na podstawie pełnomocnictw. I odwrotnie, jeśli na rozprawie pojawia się pełnomocnik, oznacza to, że nie mamy tu do czynienia ze stroną? No przecież on też tutaj reprezentuję stronę. Czasami jest pracownikiem, czasami nie, ale to już nic nie zmienia.

Ps. Swoją drogą, ponad rok temu pisałem w „szponach” o braku waloryzacji progu ustawowego wynoszącego 130 000 zł mimo inflacji szalejącej przez te kilka lat od momentu jego wprowadzenia, która w dużej mierze zdeprecjonowała faktyczną wartość (albo siłę nabywczą) tej kwoty. Prezes UZP rok temu zorganizował ankietę, w której dopytywał się zamawiających i wykonawców w tej sprawie, z wyników ankiety wynikało, że zmiana progu zyskała poparcie nawet większości wykonawców (a nie tylko zamawiających), tymczasem w ślad za ankietą (która obejmowała także kilka innych sensownych zagadnień) nie poszły żadne efekty legislacyjne. Teraz zacząłem się zastanawiać, od kiedy mamy w przepisach wykonawczych do ustawy magiczną kwotę 3600 zł wynagrodzenia dla pełnomocnika. Pokopałem i wyszło mi, że od 25 maja 2006 – bagatelka, to już prawie dwie dekady, a inflacja w tym czasie przekroczyła 90% (swoją drogą, ceny biletów PKP wzrosły zapewne w podobnym stopniu)…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *