I znowu będzie o waloryzacji. Który już raz, nie zliczę. Pośród licznych tekstów, jakie w „szponach” na ten temat się pojawiły, był też taki, który odnosił się do przypadków, w których życie wyprzedziło ustawę – zamówień, w których waloryzacja była już wcześniej czymś absolutnie naturalnym. Chodzi tu o ten tekst z początku ubiegłego roku, w którym pisałem o waloryzacji na przykładzie zakupów paliw czy zaciągania kredytów bankowych (choć oczywiście nawet i tam mogą zdarzyć się przetargi na ceny stałe, ale jeśli nawet – dotyczyć będą tylko krótkich okresów czasu, bo przy dłuższych na takich warunkach raczej trudno byłoby o oferty).
W przypadkach takich zakupów mamy do czynienia z waloryzacją idealną, przy której art. 439 Pzp do niczego nie jest potrzebny – przeciwnie, narzuca ograniczenia (np. w postaci limitu maksymalnej zmiany cen), które przy takich zamówieniach stanowią raczej zawadę niż wnoszą cokolwiek sensownego. Ale są też inne przypadki, które już tak idealnej waloryzacji za sobą nie niosą, ale i tu przepisy ustawa Pzp jest trudna w praktycznym zastosowaniu. Jednym z nich jest usługa pośrednictwa w płatnościach.
Kluczowym elementem wynagrodzenia w tego typu usługach jest prowizja od przeprowadzonych poprzez pośrednika płatnościach, wyrażona w procentach. Ktoś płaci zamawiającemu 100 zł, prowizja wynosi 1%, a więc zamawiający dostaje 99 zł, a pośrednik zatrzymuje złotówkę. Oczywiście, zdarzają się też i stałe opłaty – np. za uruchomienie, a także opłata, którą możemy nazwać sobie serwisową albo za dzierżawę (mam wrażenie, że stanowi zabezpieczenie pośrednika na wypadek, gdyby biznes na prowizjach nie szedł tak jak trzeba – np. zamawiający schował terminal do szuflady albo umieścił go w miejscu, w którym pies z kulawą nogą z niego nie skorzysta).
Wysokość wynagrodzenia wykonawcy z tytułu prowizji, wyrażona w złotówkach, zależy od dwóch elementów. Po pierwsze – od zapotrzebowania na jego usługi (czyli od ilości przeprowadzonych za jego pośrednictwem transakcji). Po drugie – od cen usług, które są sprzedawane. I tu dochodzimy do waloryzacji. Bo gdy zamawiający zwaloryzuje ceny swoich usług żądane od klientów, automatycznie będzie zwaloryzowane wynagrodzenie wykonawcy. Jeśli zamawiacz ma toaletę, za którą płaci się po 2 zł, to po podniesieniu opłaty za tę toaletę do 3 zł, o 50% wzrośnie nie tylko przychód zamawiającego, ale i wykonawcy (bo prowizja wyrażona jest w procentach).
Jest jednak różnica w stosunku do wspomnianych paliw czy kredytów – tam idealna waloryzacja jest oparta o parametry poniekąd niezależne od stron (nawet jeśli sprzedawcą paliwa jest Orlen i umowa opiera się na średnich cenach Orlenu, to i tak skala takiego zamówienia jest tak mała, że Orlen swoimi średnimi cenami nie będzie manipulował na szkodę danego zamawiacza). Tutaj waloryzacja jest oparta o wolę zamawiającego. I kto wie, może się okazać, że w imię wyższego dobra raz wprowadzoną stawkę 2 zł za skorzystanie z toalety zachowa przez kolejne 10 lat, nie zważając na inflację. No bo uzna, że nie można ludzi narażać na tak istotne niedogodności. Zresztą, żeby nie szukać daleko – wystarczy popatrzeć na zmagania w moim rodzinnym mieście w sprawie podwyżek cen za bilety komunikacji miejskiej. Wprowadzenie jakiejkolwiek podwyżki to lata przepychanek, u których podstaw często nie leżą ekonomiczne argumenty.
Co zatem począć z taką umową? Jak przewidzieć waloryzację z art. 439 Pzp? Cóż, na pewno należy dopuścić waloryzację opłaty serwisowej jeśli występuje. Można także rozważyć waloryzację polegającą na podnoszeniu prowizji – na wypadek, gdyby zamawiający cen swoich usług czy towarów nie podnosił. Warto jednak chyba skonstruować to tak, aby jedno z drugim powiązać – jeśli ceny towarów i usług będą podnoszone w odpowiednim tempie, waloryzacji nie będzie. Jeśli tempo będzie mniejsze – waloryzacja pojawi się w wysokości różnicy między jednym a drugim. Jeśli tempo będzie większe – może to zjadać potencjalną waloryzację na przyszłość. Wszystkich problemów to nie rozwiąże. Bo co jeśli waloryzacja zostanie naliczona, a podwyżka cen usług nastąpi chwilę potem? Co ze zwiększeniem ilości transakcji (przecież to nie pociąga zmiany kosztów wykonawcy, a zwiększa jego wynagrodzenie)? Cóż, chyba najrozsądniej byłoby po prostu tej prowizji nie ruszać…