Podczas letniego urlopu, kilka miesięcy temu, dotarły do mnie wieści o tym, że jedno z naszych stronnictw parlamentarnych przedstawiło swoją koncepcję nowego prawa zamówień publicznych (link). Cóż, koncepcja to to nie była, co najwyżej zbiór haseł. Także pisanie przez polityków ustaw to raczej kiepski pomysł, niezależnie od tego, jakiej są maści. Pomysły zawarte w tym dokumencie z zasady nie są nowe, często są to hasła, których wcielenie w życie trudno osiągnąć drogą ustawową. Niektóre postulaty oczywiste, niektóre kontrowersyjne, niektóre schizofreniczne (punkty 8 i 10), niektóre zaś wprost szalone (punkt 24). Moją szczególną uwagę zwrócił postulat nr 25: przywrócenie protestu w środkach ochrony prawnej. Wbrew moim oczekiwaniom spotkał się z głosami przychylnymi (p. dyskusja na forum Actuarius). A tymczasem moim zdaniem nie ma tu co chwalić.
Protesty wyeliminowano z ustawy prawie cztery lata temu, na początku 2010 roku. Do tego czasu były one pierwszym krokiem wykonawcy na ścieżce środków ochrony prawnej: protest kierowany był do zamawiającego i przez tego ostatniego rozstrzygany. Dopiero oddalenie/odrzucenie protestu dawało wykonawcy prawo do kierowania dalszych środków odwoławczych do organów niezależnych. Problem był w tym, że skoro były to dwa odrębne narzędzia ochrony prawnej, a wykonawca dwukrotnie musiał wnosić swoje żale – raz przed zamawiającego, drugi raz przed ZA, a potem KIO – za każdym razem musiał mieć zapewniony wynikający z dyrektyw okres na wniesienie środka ochrony prawnej. W uzasadnieniu do zmiany ustawy wskazywano wówczas: jest to środek ochrony prawnej mało efektywny, a jednocześnie czasochłonny (przedłuża postępowanie związane z korzystaniem ze środków ochrony prawnej o kilka tygodni).
Zniesienie protestów nie było krokiem jednoznacznie ocenianym, jednak ustawodawca postarał się, aby zachowane zostały pozytywne jego strony. Mianowicie skrócono postępowanie odwoławcze, ułatwiono je wykonawcy (teraz wystarczy jeden papier pod tytułem „odwołanie”, dawniej musiał składać dwa papiery), a jednocześnie zachowano zasadę, iż zamawiający sam może uwzględnić zarzuty stawiane przez wykonawcę – czy to wynikające z odwołania, czy to z informacji, o której mowa w art. 181 (mającej dokładnie takie samo znaczenie jak dawny protest w przetargach, w których odwołanie jest niedopuszczalne). Nie ma zatem protestu, ale może być osiągnięty dokładnie taki sam skutek jak w czasach, gdy ten protest był.
Teraz autorzy wspomnianej na początku koncepcji chcą do protestu powrócić. Uzasadniają to tak: „Większość sporów może zostać rozstrzygnięta bez angażowania KIO w rozpatrzenie sprawy”. Problem w tym, że dziś, jeśli zamawiający akceptuje zarzuty odwołującego i nie ma sprzeciwów innych wykonawców, zaangażowanie KIO w taką sprawę jest minimalne. Wydaje postanowienie o umorzeniu postępowania odwoławczego i sprawa załatwiona. Wcielenie wspomnianego pomysłu w życie spowodowałoby, że może KIO miałoby nieco mniej roboty (ale przecież to margines jego działalności, na dodatek robota niemalże taśmowa), ale za to czas rozstrzygnięcia postępowania przedłużyłby się (w przypadku tylko jednego odwołania) o jakieś trzy tygodnie. Na pozór niewiele, jednak w warunkach niemal każdego konkretnego zamówienia – bardzo dużo. A w szczególnych przypadkach, gdy odwołań jest więcej – z tygodni robią się miesiące.
Tak więc nie mnóżmy niepotrzebnych bytów. Zamiast tego pozwólmy wnosić odwołania także poniżej progów unijnych. Porzućmy – jak to pisałem parę tygodni temu – szatański pomysł jednoosobowego orzekania KIO (o – np. KIO jednoosobowo mogłoby orzekać tylko wtedy, gdy sprawa da się rozstrzygnąć bez udziału stron, np. właśnie w przypadku umorzenia postępowania odwoławczego). Poprawmy jeszcze kilka szczegółów, które uwierają.
Ps. Ciekawy jest też postulat nr 1 („Podniesienie prawa zamówień publicznych do rangi kodeksu”). Mieliśmy już ustawę „zwykłą”, teraz mamy „Prawo”, czyżby to naturalna ścieżka rozwoju? ;) Obawiam się, że zmiana rangi przepisu nie wpłynie w żaden sposób na zmianę ilości problemów, jakich przysparza :)