O wyznaczaniu terminu datą

Zasada wprowadzona na podstawie art. 436 pkt 1 ustawy, nakazująca określanie terminów realizacji zamówienia w postępowaniach za pomocą okresów czasu od podpisania umowy (dniach, tygodniach, miesiącach), a nie sztywnymi datami zakończenia, jest zasadą jak najbardziej słuszną. Co prawda wyjątek „obiektywnej przyczyny” w moim odczuciu bywa nadużywany, ale wśród natłoku nowych przepisów, często niepotrzebnych, ten faktycznie w wielu przypadkach zmusił zamawiających do racjonalnego postępowania, do którego wcześniej nie było impulsu.

O tym, dlaczego okres jest lepszy od daty (choć oczywiście nie w każdym przypadku) i o tym, co może być obiektywną przyczyną, kilka razy już w „szponach” pisałem (pierwszy raz przed ponad dekadą, w tekście pod tytułem O wyższości terminu nad terminem i odwrotnie, a chyba ostatni raz już po wejściu w życie wspomnianego przepisu, w tekście O dramacie końca roku). Dzisiejszym tematem nie będą jednak fundamenty tej zasady, ale drobiazg związany ze sposobem jej wpisania do ustawy.

Mianowicie przepis stanowi, że umowa zawiera termin zakończenia realizacji zamówienia określony w dniach, tygodniach, miesiącach lub latach, chyba że zachodzą określone wyjątki. Wyjątki pozostawiamy na boku, mamy do czynienia z modelową sytuacją. I teraz, jeśli na etapie postępowania o udzielenie zamówienia publicznego zamawiający określił w specyfikacji warunków zamówienia termin na 2 miesiące od daty podpisania umowy, a potem w zawieranej umowie, wiedząc, że jest podpisywana 1 października, wskazał, że umowa ma być wykonana do 1 grudnia, to złamał prawo, czy nie?

Cóż, jego działanie z literą prawa jest niezgodne – bo przecież określił w umowie termin konkretną datą (skoro nie zachodzi wyjątek). Ale przecież celem tego przepisu jest to, aby na etapie postępowania wykonawcy nie musieli brać na siebie skutków ryzyka, że przedłużenie postępowania skróci termin realizacji zamówienia. I ten cel doskonale zrealizujemy wskazując w specyfikacji termin w sposób, który to ryzyko wyeliminuje. Podpisanie umowy to już tylko wypełnienie kropeczek i zamieniając 2 miesiące na 1 grudnia ryzyko wykonawcy już w niczym się nie zmienia.

Zamawiający tak postępując łamie zatem literę prawa, ale jest to złamanie, które nie ma żadnych praktycznych skutków dla przebiegu postępowania i spodziewam się, że w trakcie jakiejś kontroli zawartych umów konsekwencji nie będzie żadnych. Co nie zmienia faktu, że słuszna zasada jest głupio w ustawie opisana (a może w ogóle w złym miejscu – bo wypadałoby ją chyba umieścić w przepisach dotyczących dokumentów zamówienia).

Ps. Oczywiście, w umowie mogą pozostać w takiej sytuacji 2 miesiące. Ba, bywa to wygodniejsze, bo gdyby zmieniać 2 miesiące na konkretną datę, trzeba mieć pewność, kiedy umowa będzie zawarta, a tu czasami mogą się zdarzyć jakieś nieoczekiwane obsuwki. Jednak bywają zamawiający, którzy okres zmieniają na datę.

2 komentarze do: “O wyznaczaniu terminu datą

  1. Przepis ustawy fajny i naprawdę uzasadniony. Dobry dla wykonawców, i w konsekwencji dla zamawiających bo nie ponoszą oni ryzyka kalkulowanego przez wykonawców.
    Niestety odklejony od sytemu prawnego w którym funkcjonujemy.
    Jeżeli weźmiemy pod uwagę, że u części zamawiających kierownik jednostki wespół z głównym księgowym, zamiast bawić się na balu sylwestrowym, przepuszczają przez niszczarkę wszystkie pieniądze, które nie zostały wydatkowane w danym roku, nie można się dziwić takiemu formułowaniu umowy. „Twarda” budżetówka wchodzi w nowy rok praktycznie bez pieniędzy i pozostawienie sobie płatności w wysokości np. 1 mln zł (znaczna część budżetu) za nie dokończone zakupy (nie daj Boże inwestycyjne) z zeszłego roku to może to być przysłowiowy kamień u szyi. Problemu nie rozwiązują tzw „niewygasy” bo o nie wnioskować trzeba w okresie, w którym wykonanie umowy może się wydawać niezagrożone. I na dodatek nie ma się pewności, że wniosek zostanie uwzględniony. Naprawdę nie jestem w stanie przyjąć uzasadnienia takiego stanu. Ileż to problemów wynika z tego, że „trzeba” zdążyć przed końcem roku. A wystarczyłoby każdą umowę zawartą z ryzykiem przekroczenia/przekroczeniem terminu 31 grudnia wpisywać z automatu na „niewygasy” i spokojnie ją realizować. Ale wymaga to pewnie tylu zmian w przepisach, że lepiej stwierdzić „niedasie”, dodać do ustawy art. 436 pkt 1 i niech sobie ludzie radzą.
    No to sobie radzimy…

    • Z czasów, kiedy pracowałem w budżetówce, pamiętam, że wokół niewygasających rzeczywiście było nieproporcjonalnie duże zamieszanie (sam fakt uchwały rady był problemem – choć nie pamiętam, by kiedykolwiek coś zostało „cofnięte”). Były jednak też takie lata, gdy przechodziło to sprawnie i nawet gdy trzeba było, w ostatniej chwili. Tak więc się da, choć pewnie nie od rzeczy byłaby mała rewolucja w przepisach i zracjonalizowanie całego tego zamieszania wokół roku budżetowego. Ale cokolwiek nie wymyślimy, i tak każdy włodarz będzie chciał mieć 99,99% wykonania planu na 31.12 :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *