Zdarzyło mi się pisać w „szponach” (zresztą nie tylko, bo różne europejskie systemy w tym zakresie przedstawiałem w 2014 na łamach krakowskiej „Correcty”) o certyfikacji wykonawców, jednak zawsze w kategorii nieziszczalnego marzenia. Od wielu lat stosowne możliwości wynikają w dyrektyw, liczne kraje europejskie z nich korzystają, natomiast u nas temat leżał całkowitym odłogiem. I to pomimo faktu, że byłoby to rozwiązanie co prawda ściągające więcej roboty na UZP lub inny organ, natomiast znakomicie ułatwiające życie wykonawcom i zamawiającym, tak że bilans wychodziłby na zdecydowany plus. Zwłaszcza gdyby odnosił się nie tylko do przesłanek wykluczenia, ale też do warunków udziału w postępowaniu. Tymczasem nagle okazało się, że to marzenie jednak może się ziścić.
Tuż przed narodowym świętem Minister Rozwoju, Pracy i Technologii rozpoczął konsultacje publiczne projektu „Polityki Zakupowej Państwa” (nie wiem, skąd te wielkie litery). Projekt opublikowano pod adresem https://www.gov.pl/web/rozwoj-technologia/konsultacje-publiczne-polityki-zakupowej-panstwa. I wśród najróżniejszych spraw objętych tym dokumentem znalazła się ta wymarzona przeze mnie certyfikacja wykonawców. Co prawda nie ma jej wśród najważniejszych haseł „Polityki” podkreślanych przez Ministra w komunikacie na temat rozpoczęcia konsultacji, w samej „Polityce” też niewiele jest na jej temat. Ale dla mnie, człowieka siedzącego w zamówieniach od niemal ćwierć wieku, to może być jej najistotniejszy element.
Wprowadzenie certyfikacji w projekcie „Polityki” zawarto w rozdziale dotyczącym ułatwień dla małych i średnich przedsiębiorstw. Ale ona ułatwi życie absolutnie wszystkim uczestnikom rynku. Ważne i absolutnie prawdziwe jest to, co autorzy „Polityki” piszą: taki mechanizm ułatwi przygotowanie ofert, sprofesjonalizuje proces oceny wykonawców (oczywiście, o ile do certyfikacji włączymy warunki udziału w postępowaniu, o czym w „Polityce” nie ma mowy) i zwiększy jego transparentność. Obniży koszty udziału w przetargu. Tych zalet jest więcej: to nie tylko ułatwi przygotowanie ofert, ale tez ich ocenę przez zamawiającego, a nawet przygotowanie postępowania (wciąż – przy założeniu, że będzie obejmować warunki udziału w postępowaniu). A koszty ma szansę obniżyć po wszystkich stronach postępowania (no, chyba że ktoś wpadnie na pomysł certyfikacji płatnej – wówczas trzeba będzie to policzyć).
O tym, że certyfikacja ma objąć zarówno przesłanki wykluczenia, jak i spełnianie warunków, dowiadujemy się z króciutkiego akapitu na str. 44 „Polityki”. Maciej Sarnowski na łamach „Rzeczypospolitej” wspomina o tym, że certyfikacja w zakresie warunków udziału w postępowaniu ma dotyczyć tylko robót budowlanych. Cóż, dobre i to, choć warto byłoby myśleć jednak szerzej. Bo ujęcie w certyfikatach warunków służy ich standaryzacji i pozwala zmniejszyć rozbieżność oczekiwań różnych zamawiających, skrócić „ścieżki zdrowia” związane ze składaniem dokumentów. Jasne, nie da się ich zastosować w każdym zamówieniu, ale mam wrażenie, że tych „standardowych” jest naprawdę sporo – inaczej bowiem standardowymi by nie były. A może w efekcie, jeśli kiedyś ta certyfikacja się upowszechni, będziemy mogli wrócić do rozwiązania ze składaniem papierków z ofertą i skrócimy postępowania?
Niestety, więcej szczegółów pomysłu nie poznajemy poza podaną w projekcie „Polityki” przewidywaną datą realizacji rozwiązania: minister właściwy do spraw gospodarki we współpracy z UZP powinien je wdrożyć do końca trzeciego roku obowiązywania „Polityki”. Oczywiście, do przyjęcia tego dokumentu jeszcze daleko, a różne deklaracje terminów padające z Warszawy w zakresie przygotowywania nowych rozwiązań (czego przykładem są e-zamówienia) trudno uwierzyć. Ale wreszcie jest światełko w tunelu.
Ps. Wśród innych zapisów „Polityki” zwracają szczególną uwagę dwa inne tematy (przynajmniej na pierwszy rzut oka): zapowiedź opracowania pakietów standardowych dokumentów zamówienia budzi raczej negatywne zaskoczenie. Nie dlatego, że jest, ale dlatego, że została przewidziana na sam koniec harmonogramu „Polityki”, jako działanie długoterminowe do końca czwartego roku. No, chyba że mówimy o stopniowym udostępnianiu dokumentów dla różnych rodzajów zamówień. Drugim bardzo ciekawym elementem jest matryca kompetencji dla specjalistów w zamówieniach publicznych (załączniki 2 i 3). To dokument zasługujący na dokładniejsze „przegryzienie” i odrębne skomentowanie, ale na pierwszy rzut oka (być może błędny) wydaje się, że nacisk położony jest na kompetencje związane ze stosowaniem ustawy, a punkty dotyczące zarządzania relacjami czy ryzykiem pojawią się gdzieś na końcu. Ale jak mówię – tu potrzebne jest dokładniejsze „przegryzienie”, a mam przeczucie, że na łamach „Doradcy” zajmie się tym tematem Dariusz Koba :)