O tym, co w nowych przepisach najbardziej mi się nie podoba, pisałem już pewnie kilkakrotnie – to przede wszystkim rozmiar nowej ustawy. Myślę jednak, że rywala w rywalizacji o miano najbardziej wkurzającej bariery dostępu do zamówień publicznych rozmiar przepisów znalazł w zapisach rozporządzenia Prezesa Rady Ministrów z 30 grudnia 2020 w sprawie sposobu sporządzania i przekazywania informacji o raz wymagań technicznych dla dokumentów elektronicznych oraz środków komunikacji elektronicznej w postępowaniu o udzielenie zamówienia publicznego lub konkursie. W tymże rozporządzeniu moim faworytem są zapisy § 6 i 7.
Przepisy te dotyczą sprawy na pozór błahej – sposobu podpisywania i potwierdzania za zgodność elektronicznych dokumentów składanych w postępowaniu. Błahej, ale niezwykle istotnej dla przebiegu postępowania w praktyce. Bo z tym, kto, co i jak ma podpisać, styka się każdy wykonawca podczas przygotowania każdej oferty. Tymczasem przepisom tym, tak często powtarzanym niemal dosłownie w specyfikacjach, daleko do jasności i klarowności. A raczej – oczywistość jest, ale głęboko zakopana pod definicjami niezwykle utrudniającymi zrozumienie dokumentów. Można zrozumieć, ale wymaga to – przynajmniej za pierwszym razem – głębokiego skupienia i uwagi.
Sięgając do $ 6 ust. 1 znajdziemy tam jedno zdanie liczące, bagatelka, 96 słów i ponad 800 znaków, wprowadzające dwie definicje. A, co najgorsze, potem nie jest lepiej. Choć w kolejnych przepisach autor zastosował już te dwie definicje, wcale to nie poprawiło czytelności – ust. 2 tego samego paragrafu to także jedno zdanie, które ma prawie 80 słów, a aby je zrozumieć, trzeba rozkminiać dodatkowo definicje z ust. 1. § 7 ust. 2 to znowu, mimo zastosowanych definicji, jedno zdanie liczące ponad 90 słów. Dramat.
Nie wiem, może ja jestem w błędzie, ale ideałem rozporządzenia powinny być przepisy jasne i czytelne. Zwłaszcza jeśli stanowią techniczne wytyczne w sprawie, która bezpośrednio dotyka każdego wykonawcy w każdym przetargu. Efekt jest kiepski. Wykonawcy tego nie rozumieją, jeśli nie mają prawników obtrzaskanych w zamówieniach na podorędziu. Zamawiający często nie potrafią przełożyć tego na ludzki język, bo istnieje ryzyko, że zginie jakiś element przepisu. Ba, gdy sam podjąłem taką próbę, aby to było czytelne i zrozumiałe, i tak wstawić do SWZ, wyszły mi dwie strony – i to jest, kurczę, za dużo. Pocieszam się, że są to dwie strony wyraźnie podzielone na punkty i nikt w całości tego czytać nie będzie musiał, ale to pociecha marna. Zwłaszcza, że kolejne dwie strony to instrukcje składania ofert…
Ps. Nadchodzi najbardziej wyczekiwany czas przez autora szponów, choć być może niekoniecznie przez czytelników: wakacyjna przerwa. Za tydzień o tej porze mam zamiar spać bez widma budzika nad głową lub wspinać się na jakąś karkonoską górkę. Kolejny szponowy tekst najpewniej 2 sierpnia.