O szacowaniu wartości zamówienia pozaustawowego

Wiadomo, poniżej 30 tys. euro reguły nie obowiązują. W niedalekiej przyszłości próg ten może się nam zmienić, bo wszystko zależy od losu zamówień bagatelnych. A zatem próg obowiązywania reguł wyniesie albo 50 tys. zł, albo 130 tys. zł. Oczywiście, brak reguł dotyczy tylko ustawy Prawo zamówień publicznych, nie dotyczy obowiązków wynikających z innych przepisów – choćby ustawy o finansach publicznych, która dotyka sporą część zamawiających. Ale w tym braku reguł z Pzp jest jeden wyłom: mianowicie szacowanie wartości zamówienia. Nawet bowiem udzielając zamówienia poniżej tego progu warto zastanowić się nad tym, czy przypadkiem nie zostało ono podzielone na części w celu uniknięcia stosowania przepisów obowiązujących powyżej progu stosowania ustawy. Ale to wszystko.

Problem w tym, że na rynku pojawiają się praktyki czasami nieco uwłaczające zdrowemu rozsądkowi, nakazujące zamawiającym przenosić na zamówienia wyłączone z ustawy reguły z tejże ustawy wynikające. Wytyczne dotyczące wydatkowania środków unijnych są lekturą do tego stopnia zniechęcającą, że trudno bez dobrego powodu po nie sięgnąć, ale wysyp ogłoszeń, w których zamawiający proszą o szacunkową wycenę zamówienia ewidentnie pod ustawę niepodlegającego, każe podejrzewać, że ktoś im w tych wytycznych to nakazał. Po co? Nie mam zielonego pojęcia. Zwłaszcza, że zwykle jest to bez sensu – albo opis przedmiotu zamówienia jest na tyle szczegółowy, że wykonawcy dwa razy podają te same ceny, albo w szacowaniu informacje są tak ubogie, że po lekturze wymagań z późniejszego zapytania okazuje się, że realizacja będzie dwa razy droższa.
Czytaj dalej

O „zamówieniach tego samego rodzaju”

Kilka tygodni temu pisałem o przydatności planu zamówień publicznych i generalnie zamówieniach planowanych, nieplanowanych itp. Słowem – kilka zdań o jednym z aspektów ustalania wartości szacunkowej zamówienia w kontekście groźby naruszenia art. 32 ust. 4 Pzp. Obiecałem wówczas napisanie kilku kolejnych zdań związanych z tym samym problemem, pod kątem jednak zamawianego asortymentu. Od razu zastrzec trzeba też, że choć sformułowanie zacytowane w tytule notki w ustawie odniesione jest wyłącznie do usług lub dostaw powtarzających się okresowo (a zatem pewnego szczególnego rodzaju zamówień), to w gruncie rzeczy odnoszę go również i do innych dostaw i usług, które warunku owego „okresowego się powtarzania” nie spełniają (roboty budowlane zostawiamy na boku, bo one mają dodatkowy smaczek swojej specyfiki). I choć w przypadku dostaw/usług nie należących do tej kategorii ustawa nie daje wprost takiej wskazówki, to zdrowy rozsądek nakazuje takie podejście także i w rozważaniach nad art. 32 ust. 4 Pzp.

Dyrektywa posługuje się zresztą podobnym opisem: „podobnego typu”. Zresztą obok tego odniesienia do zamówień na dostawy lub usługi powtarzające się, również i przy „normalnych” dostawach (ale tylko dostawach) wspomina o „podobnych dostawach”. Mamy zatem zamówienia tego samego rodzaju, podobnego typu czy wreszcie – podobne. Trudno określić którekolwiek z tych sformułowań mianem precyzyjnego. Żadnej zerojedynkowości, każdy przypadek zamawiający musi rozpatrywać w świetle… no właśnie, zasady. I trudno winić polskiego czy europejskiego prawodawcę (choć na marginesie warto zwrócić uwagę, że przepisy Pzp o szacowaniu wartości w porównaniu z art. 9 dyrektywy 2004/18/WE są kompletnie chaotyczne i nieusystematyzowane), że żadnej zerojedynkowości nie narzucił – choć w przeszłości kilkakrotnie to się zdarzało, np. taką zerojedynkowość, która miała polegać na sprowadzeniu (na szczęście tylko dostaw i usług powtarzających się okresowo, ale i to było za wiele) do prozy słownika CPV wprowadzono w pierwotnym tekście obowiązującej dziś ustawy (wycofano się z tego w 2006 r.). Dziś CPV stosuje się w tym zakresie tylko do wstępnych ogłoszeń informacyjnych.
Czytaj dalej

O planowaniu i nieplanowaniu zamówień

W ostatnim czasie coś często zdarza mi się (w tzw. „realu”) tłumaczyć kwestie związane z szacowaniem zamówień. Nieodmiennie problem stanowi kwestia planowania tychże zamówień. Często dostrzegam traktowanie papierka pt. „plan zamówień publicznych” jako wcielonego zła. Z kilku, poniekąd zrozumiałych powodów: Po pierwsze dlatego, że jest to narzędzie diabła – ktoś zbiera te informacje, by połączyć np. wszystkie artykuły biurowe w jedno i kazać stosować jakąś procedurę zamówieniową (a przecież do tej pory każdy kupował swoje, każdy mieścił się poniżej 14.000 euro, i jakoś było dobrze – a teraz na pewno na dodatek dostaniemy przysłowiową „chińszczyznę”). Po drugie dlatego, że jest to dodatkowy obowiązek, niemożliwy do spełnienia (bo jak tu planować na cały rok?), a na dodatek – co już jest szczególnie oburzające – nie wynika z żadnej regulacji prawnej (fakt, obecnie nawet wstępne ogłoszenie informacyjne, dotyczące dużych zamówień, nie jest obowiązkowe, a wcześniej obowiązek był to wyłącznie formalny, gdyż z powodu jego nieopublikowania żadne konsekwencje nie groziły).

Tymczasem taki właśnie „plan zamówień publicznych” w mojej opinii jest dokumentem, nad którym warto się pomęczyć, bo on nie służy rzucaniu kłód pod nogi niewinnych pracowników zamawiającego, a wręcz przeciwnie – jest dla zamawiającego ogromną pomocą. Za jakiś czas bowiem do naszego zamawiacza przyjdzie groźna kontrola i zacznie pastwić się nad tym, dlaczego w ciągu roku wydano 100 tys. zł na artykuły tego samego asortymentu, a żadnej procedury zamówieniowej nie zastosowano. Jeśli nie ma planu zamówień publicznych, szukanie dowodów na to, że tak można było, będzie prawdziwą katorgą. Najgorzej, jeśli okaże się, że takie dowody nie istnieją, a przepisy ustawy Pzp faktycznie zostały naruszone – wówczas mamy to już tylko płacz nad rozlanym mlekiem. Plan taki zatem ma dwie funkcje: „uprzednią”, bo pozwala nam ocenić swoje potrzeby i z góry zauważyć, że czasami ustawę stosować trzeba będzie, choć początkowo się wydawało inaczej, i „następczą”, bo – jeśli jest dobrze prowadzony – pozwala niekiedy bardzo łatwo, bez żadnego wysiłku, udowodnić osobie trzeciej, że zastosowanie ustawy nie było wcale konieczne.
Czytaj dalej

O łączeniu zamówień

O dzieleniu zamówień napisano już pewnie setki stron. Szczególnie w kontekście art. 32 ust. 2 Pzp i zbrodniczego niemalże charakteru tejże działalności (choć tylko w określonych sytuacjach, często podzielenie zamówienia nie będzie niczym zdrożnym). W kontekście zwłaszcza ograniczania konkurencji – gdy zamawiający dzieli zamówienie na części tak, aby nie przekraczały one określonych progów, zwykle zawęża także krąg potencjalnych podmiotów. Zamiast ogłoszenia w OJ, będzie ogłoszenie w BZP. Ba, może nawet w ogóle nie będzie, bo zrobimy zapytanie o cenę. Albo zamiast publicznego ogłoszenia w BZP udzielimy zamówień poniżej 14 tys. euro nie przejmując się żadnymi ogłoszeniami (choć słyszałem o regulaminach udzielania zamówień poniżej 14 tys. euro tak „wypasionych”, że ustawa powyżej tego progu w niektórych aspektach się nie umywa).

Tymczasem gdy mowa o ograniczaniu, utrudnianiu konkurencji, to – jak to w przyrodzie bywa – również i przesada w drugą stronę jest niedobra. Jeśli zamawiający zacznie do jednego worka wrzucać różne przedmioty bez opamiętania, za moment również może obudzić się z dokładnie tym samym problemem, co przy niedozwolonym dzieleniu zamówienia. Choć trzeba przyznać, tego typu praktyka zdecydowanie rzadziej spotykać się będzie z napiętnowaniem, bo przecież w art. 32 ust. 2 Pzp mowa tylko o dzieleniu…
Czytaj dalej