Elektroniczny dostęp do dokumentów zamówienia jest już dla nas codziennością – od prawie dwóch dekad (od maja 2006) zamawiający mają obowiązek je publikować na stronach internetowych (najczęściej na platformach zakupowych), wykonawcy wiedzą, że tam mają ich szukać, a ogłoszenie o zamówieniu (swoją drogą, publikowane w internecie chyba jeszcze dawniej) ma do tych dokumentów zamówienia bezpośrednio kierować1. Oczywiście, ustawodawca przewidział wyjątki od tej zasady, dość ściśle określone – wynikają z art. 65 ust. 1 Pzp2, bywa obowiązkowa także wizja lokalna.
Taka internetowa publikacja jest bardzo wygodna. Wykonawca trafia na ogłoszenie (albo dostaje powiadomienie, czy to z własnoręcznie ustawionego mechanizmu w publikatorze, czy to z komercyjnej wyszukiwarki), klika na link, który prowadzi go do strony postępowania (przynajmniej w idealnym świecie) i ma jak na tacy wszystko, co jest potrzebne do oceny, czy w zamówieniu może i chce wystartować. Oczywiście, rolę pierwszego sita powinno robić ogłoszenie, ale te pomagają w niewielkim stopniu, głównie z powodu przeładowania informacjami i skomplikowanej formy (na przydatność ogłoszenia unijnego można w ogóle spuścić zasłonę milczenia).
Czytaj dalej