Niedawno zapoznawałem się z dokumentami dotyczącymi postępowania prowadzonego przez zamawiającego czeskiego. Zaintrygowany szczególnie tym, że robił coś, czego w Polsce nikt nie robi (choć pewnie wielu powinno). Jednak tematem dzisiejszego tekstu będzie refleksja, która nasunęła się na marginesie tamtego ogłoszenia. Mianowicie zamawiający dopuścił tam składanie dokumentów przez wykonawców w dwóch językach, a nie tylko w czeskim.
Cóż, gdy przejrzymy ogłoszenia publikowane w naszym kraju dopuszczenie do składania ofert i dokumentów przez wykonawców w języku innym niż polski jest dużą rzadkością. Sam zresztą z taką absolutną dwujęzycznością postępowania spotykałem się zwykle w przypadku postępowań, w których wiadomo było, że nikt inny nie ma szans wystartować poza firmami z zachodu (to były w jednym przypadku pewne szczególne usługi finansowe, w innym doradztwo związane z wymogami UEFA), a ponadto w postępowaniach prowadzonych poza Pzp według reguł zagranicznej instytucji finansującej. Dziś czasy są inne – z jednej strony takich zamówień, których nie mogłyby zrealizować polskie podmioty pewnie ubywa, ale z drugiej strony język angielski staje się w coraz większym stopniu codziennością, podobnie jak jego znajomość.
Celem tego tekstu nie jest jednak przekonywanie do takiej absolutnej dwujęzyczności. Owszem, jeśli zamawiający przewiduje, że większość podmiotów będą stanowiły podmioty zagraniczne, powinien nad tym się zastanowić. Ba, powinien się zastanowić nad udostępnieniem dokumentów zamówienia w języku angielskim. Ale nazbyt częste postępowanie w takim trybie często będzie niepotrzebne i na dodatek będzie rodzić kłopoty (np. to zapewne zamawiający będzie musiał KIO tłumaczyć interesujące Izbę dokumenty w razie potrzeby). Ba, bariera językowa to poniekąd jeden z instrumentów do ochrony polskich wykonawców w ramach unijnych reguł konkurencyjności.
Są jednak wcale liczne sytuacje, gdy dopuszczenie składania przez wykonawców części dokumentów w języku angielskim jest krokiem jak najbardziej logicznym. Dotyczy to zwłaszcza przypadków, gdy zamawiający wymaga jako przedmiotowych środków dowodowych kart katalogowych różnych urządzeń czy sprzętu albo certyfikatów z ich badań lub pochodzenia. Tego typu dokumenty, zwłaszcza jeśli oferowany sprzęt jest sprzętem pochodzącym z zagranicy, często występują w naturze w języku angielskim. Jeśli zamawiający zażąda dokumentów wyłącznie po polsku – może mieć problem związany z odrzucaniem potencjalnie korzystnych ofert wyłącznie dlatego, że nie dołączyli tłumaczenia do jakiegoś świstka, który w dzisiejszych czasach niemal każdy bez trudu zrozumie. Bo wykonawca nie zauważył, zapomniał, a potem nie dało się go wezwać do uzupełnienia. Cóż, głupio z takich powodów dopłacać tysiące, albo i miliony.
Do dziś pamiętam taką właśnie sprawę przed KIO – papierek był kwitkiem zawierającym jedno zdanie po angielsku. Dlatego warto, aby zamawiający przewidywali możliwość uzupełniania przedmiotowych środków dowodowych. To czasami uratuje ich w tak głupiej sytuacji. Oczywiście, nie w każdej – jeśli bowiem sam przedmiotowy środek dowodowy został złożony po wezwaniu do uzupełnienia, ponownie wzywać do uzupełnienia (tym razem o tłumaczenie) już nie wolno. Dlatego, choć możliwości do wezwania uzupełnienia przedmiotowych środków dowodowych jest generalnie dobrym rozwiązaniem, do wyeliminowania problemu opisanego w niniejszym tekście jeszcze lepszym jest dopuszczenie składania części wymaganych dokumentów (np. właśnie przedmiotowych środków dowodowych) po angielsku, bez konieczności tłumaczenia na język polski.
Ps. No dobrze, z tym czeskim ogłoszeniem przywołanym na wstępie to jest trochę podpucha. Bo tam drugim dozwolonym językiem był słowacki. Coś czuję (ale nie sprawdzałem tego w żaden sposób), że poza państwami, które mają więcej niż jeden język urzędowy (Belgia, Luksemburg, Malta, Irlandia), w Unii to Czesi mogą być wraz ze Słowakami liderami wielojęzyczności postępowań. No, może konkurują z nimi jeszcze Chorwaci ze Słoweńcami :)