Nie trzeba chyba żadnemu z czytelników mówić o tym, że postępowania o zamówienie publiczne cieszą się dużą dozą formalizmu. Zamawiający wzywa do czegoś wykonawcę, odpowiada na pytania – co do zasady czyni to za pomocą słowa pisanego. Wykonawca jest zmuszany do składania szeregu dokumentów, najczęściej wciąż w formie papierowej. Zamawiający dokumentuje swoje czynności prowadząc protokół postępowania według wzoru określonego w odpowiednim rozporządzeniu. Zresztą, długo by mówić.
Opisane wyżej sytuacje wynikają mniej lub bardziej bezpośrednio z przepisów. Przepisy mają bowiem dwa cele, które na pozór są sprzeczne: z jednej strony umożliwienie racjonalnego wydatkowania pieniędzy, ale z drugiej umożliwienie kontroli nad tym wydatkowaniem (i to nie tylko kontroli w rozumieniu czynności odpowiednich organów, ale także takiej przejrzystości, która umożliwiłaby wykonawcom nadzór nad czynnościami zamawiającego). Biurokracja jest zatem nie do uniknięcia, bo ten drugi cel jest możliwy do realizacji tylko wtedy, jeśli czynności stron postępowania są odpowiednio udokumentowane. Często jednak bywa tak, że tej biurokracji bywa więcej niż wynika do z przepisów. Albo tak, że jedna strona nie pamięta o tym, że biurokracja po drugiej stronie spowalnia podejmowanie określonych czynności.
Czytaj dalej