O nieuniknionym nierównym traktowaniu

Jedną z głównych zasad zamówień publicznych jest konieczność zapewnienia równego traktowania wykonawców przez zamawiającego. Ba, bodaj czy nie najgłówniejszą. I wiele obowiązków zamawiających w ustawie jest podporządkowana realizacji tej zasady. Jednak w życiu nic nie jest czarno-białe i mamy mnóstwo odcieni szarości. I tak jest też z tym traktowaniem wykonawców – czasami jakaś „nierówność” wynika z życia, a czasami wręcz wprost z przepisów. O kilku takich nierównościach zdarzało mi się zresztą już w „szponach” pisać.

Sześć lat temu pisałem o przewadze nad konkurencją, jaką ma wykonawca, który wcześniej wykonywał zamówienie obecnie powtarzane (co widać przede wszystkim przy przetargach na usługi okresowe czy na kontynuację robót). Jasne, zamawiający powinien tę nierówność „wyrównywać” podając jak najdokładniejsze informacje – ale nigdy nie jest tak, że opisze absolutnie wszystko (jak chociażby opisać podejście przedstawicieli zamawiającego do wykonawcy i obowiązku współpracy na etapie realizacji umowy?). Z kolei dwa lata temu pisałem o bardzo dobrym instrumencie, który znajduje się w ustawie, a który pozwala na informowanie znanych zamawiającemu wykonawców o wszczęciu postępowania. Tu też ustawodawca wyważył interesy i stwierdził, że uszczerbek dla zasady równego traktowania jest niewielki, a korzyść dla interesu publicznego może być znacznie większa: wszak wykonawca bezpośrednio zaproszony chętniej złoży ofertę, a w zamówieniach zamawiającym powinno chodzić właśnie o oferty*.

Dziś tematem jest inny przypadek nierówności – absolutnie ewidentny, choć na szczęście raczej rzadko mający jakikolwiek wpływ na przebieg postępowania (choć można go sobie wyobrazić). Przypadek ten wynika wprost z przepisów i choć tym razem nie ma raczej tu na drugiej szali jakiegoś istotnego korzystnego wpływu na postępowanie, to bardzo daleki jestem od nawoływania do zmiany tych regulacji. Po prostu taki ich urok i taka nieunikniona cena korzystania z jakże uniwersalnej i bliskiej mi zasady niemnożenia bytów ponad potrzebę. Chodzi mianowicie o przepis pozwalający zamawiającemu na badanie kondycji ekonomicznej wykonawców i żądanie sprawozdań finansowych. Art. 115 Pzp kilkakrotnie odnosi się do „rocznych przychodów”. Nieco inaczej jest w rozporządzeniu o podmiotowych środkach dowodowych – tu jest mowa o dokumentach, a dokumentem takim są sprawozdania finansowe maksymalnie za trzy ostatnie lata obrotowe (a w kolejnym punkcie – oświadczenie o przychodach także za trzy lata obrotowe).

Rok obrotowy w naszych, polskich warunkach, jest zwykle identyczny z rokiem kalendarzowym i wiele osób nie zdaje sobie nawet sprawy, że może być inaczej. W innych krajach już takie oczywiste to nie jest: na przykład w Wielkiej Brytanii sporo spółek ma rok obrotowy od 1 maja do 30 kwietnia, tylko po to, aby jak najpóźniej płacić podatki. W Polsce też trafiają się wykonawcy, którzy od tego układu 1 stycznia – 31 grudnia odstępują, choćby dlatego, że są zależni od podmiotów zagranicznych i muszą się dopasować do zasad panujących w podmiotach dominujących. Polskie prawo im tego w żaden sposób nie zabrania – ba, „rok obrotowy” jest zdefiniowany w ustawie o rachunkowości jako „rok kalendarzowy lub inny okres trwający 12 kolejnych pełnych miesięcy kalendarzowych”. Mamy zatem pierwszą, choć bardzo delikatną nierówność – zamawiający badając dane ekonomiczne wykonawców może mieć do czynienia z danymi za różne okresy czy na różne dni bilansowe. Niekiedy okresy, za które sporządzono sprawozdania składane przez wykonawców w tym samym przetargu może dzielić kilka lub więcej miesięcy i to może mieć znaczenie (choćby teraz, gdy pandemia, a potem wojna za naszą wschodnią granicą spowodowała liczne zawirowania na różnych rynkach, niekiedy niezwykle bolesne dla podmiotów gospodarczych).

Ale cóż, 12 miesięcy to przynajmniej 12 miesięcy. Jednak jeszcze dalej odejdziemy od ideału równego traktowania gdy się okaże, że rok obrotowy to niekoniecznie 12 miesięcy, ale czasami więcej. I to zgodnie z prawem – bo rok obrotowy może trwać dłużej jeśli ktoś zaczyna działalność (zaczynając w drugiej połowie roku można nie sporządzać sprawozdania za ten pierwszy rok, ale połączyć je z kolejnym) albo zmienia datę rozpoczęcia i zakończenia roku obrotowego. Jasne, w tej ostatniej sytuacji przechodzi z jednych 12 miesięcy na inne 12 miesięcy, ale rok przejściowy ma więcej niż 12 miesięcy – jeśli przesunięcie wynosi miesiąc, jeden rok obrotowy będzie miał 13 miesięcy. Jeśli przesunięcie wynosi 10 miesięcy – jeden rok obrotowy będzie miał 22 miesiące. W ten sposób, posiłkując się takim sprawozdaniem, łatwiej wypełnić odpowiednie warunki udziału w postępowaniu. Czy to sprawiedliwe? No, nie bardzo. Czy trzeba to zmieniać? Moim zdaniem nie – żaden wykonawca przy zdrowych zmysłach nie robi takich manewrów tylko z powodu zamówień publicznych. Dla niego samego to też kłopot. A gdybyśmy chcieli to zmienić, musielibyśmy tutaj porządnie kombinować w przepisach, a na dodatek utrudniać życie wykonawcom zmuszając ich do przygotowywania sprawozdawczości za okres, za jaki być może sami z siebie jej nie przygotowują.

*) Niedawno uczestniczyłem w szkoleniu prowadzonym przez jednego z operatorów komercyjnych platform przetargowych. I byłem ogromnie zaskoczony koniecznością namawiania zamawiających, aby z takiego instrumentu korzystali…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *