Wspomnianą na wstępie tekstu sprzed dwóch tygodni konferencję organizowaną przez redakcję „Zamawiającego” otworzyło bardzo ciekawe wystąpienie red. Witolda Jarzyńskiego na temat rynku pracy w zamówienia publicznych. Przedstawił tam wnioski płynące ze swych badań nad ogłoszeniami o pracę w naszej branży. Wystąpienie to zainspirowało mnie do odkurzenia z kolejki tematów zagadnienia właśnie ogłoszeń o pracę. Oczywiście, nawet nie będę próbował dorównać red. Jarzyńskiemu w zakresie prowadzonych badań, ale niewielka próbka i odczucia z wielu lat praktyki zamówieniowej prowadzą do bardzo podobnych wniosków.
Główny z nich, w zasadzie bardzo osobisty, jest taki, że osobiście nie spełniłbym wymagań w mniej więcej połowie ogłaszanych przez polskich zamawiających naborów na stanowiska ds. zamówień publicznych. Chociaż „robię zamówienia” od ponad 20 lat i mam wrażenie, że orientuję się w tej tematyce w miarę przyzwoicie (w każdym razie kilka niebagatelnych wyzwań w swej karierze zrealizowałem), chociaż potrafię pracować i samodzielnie, i w zespole, i spokojnie, i w stresie, chociaż mam doświadczenie zarówno po stronie zamawiającego, jak i wykonawcy, na rynku zamówień publicznych i poza nim – niezwykle często nie spełniam podstawowego wymogu dotyczącego określonego kierunku wykształcenia. W tej chwili otwarłem sobie przypadkową próbkę ogłoszeń od instytucji publicznych z popularnego portalu pośredniczącego w takich sprawach i widzę, że nie miałbym szansy w trzech przypadkach spośród ośmiu.
Na szczęście w mojej próbce większość (pięciu) pracodawców stwierdziła, że wykształcenie wyższe, niezależnie od kierunku, wystarczy, a skupiła się na doświadczeniu, znajomości Pzp i miękkich kompetencjach. Miałbym zatem szanse, choć zapewne mniejsze u tych dwóch zamawiających, który stwierdzili, że preferuje osoby z ukończonymi studiami podyplomowymi z zamówień publicznych (zdarzyło mi się w karierze prowadzić zajęcia w takich okolicznościach, ale nigdy uczestniczyć…).
Czy jednak zdecydowałbym się uczestniczyć w którymkolwiek z tych naborów? Odkładając na bok moją obecną sytuację zawodową i zakładając, że szukałbym zmiany – zapewne niespecjalnie. W żadnym z tych ośmiu ogłoszeń, pośród tego, co instytucja oferuje zatrudnianemu pracownikowi, nie znalazłem tego, co byłoby dla mnie najważniejsze: ile mógłbym zarobić. Piszą zazwyczaj o karnetach, miłych zespołach, ciekawej pracy, doskonaleniu, i inne takie komunały, ale ani słowa o wynagrodzeniu. To pokrywa się z wynikami badań red. Jarzyńskiego, który wykazywał, że podawanie widełek zarobków, chociaż na pewno jest dobrą praktyką, należy do wyjątków. A problem jest istotny – ci pracodawcy nie szanują osób rekrutowanych. Po co mam składać papiery, jeśli warunki, jakie taki pracodawca może mi zaoferować nie spełnią moich oczekiwań? Po co mam tracić czas na spotkania? Czy w ogóle to dobrze wróży na przyszłość? Ba, przecież oni też tracą swój czas rozmawiając ze mną.
Niestety, red. Jarzyński ma rację także co do innych wymagań, które w ogłoszeniach się pojawiają. Nagminne jest wymaganie doświadczenia po stronie zamawiającego. Jasne, praca po stronie zamawiającego jest inna niż po stronie wykonawcy. Ale czy przypadkiem człowiek, który pracował po stronie wykonawcy, nie wniósłby czegoś zupełnie nowego do typowego zespołu zamówieniowego? Czy przypadkiem jego doświadczenie nie byłoby wyjątkowo cenne? Oczywiście, pewnie z czysto praktycznych powodów trudno jest ściągnąć człowieka od wykonawcy do zamawiającego, ale z góry zamykać taką możliwość? We wszystkich tych ogłoszeniach nacisk jest kładziony na znajomość przepisów Pzp, w żadnym – na znajomość technik zakupowych. W jednym spośród ośmiu pojawia się wymóg umiejętności negocjacyjnych (swoją drogą, jakże fajnie sprawdzalny na etapie rekrutacji przy negocjacjach wynagrodzenia).
Obawiam się, że niedostatki polskich zamawiaczy w zakresie prowadzonych postępowań w jakiś sposób odpowiadają niedostatkom ogłoszeń o pracę. Tu musi być jakaś korelacja :)
Nic ująć. Obserwacja trafna w całości. Mogę jedynie dodać, iż podawanie wysokości wynagrodzenia może odstraszać potencjalnie zainteresowane osoby. Z moich obserwacji wynika, że najczęściej proponowane wynagrodzenie to 3 – 4 tys. brutto, chociaż słyszałem o 2,8 tys. brutto, co połączeniu z wymaganiami i zakresem odpowiedzialności może powodować frustrację potencjalnie zainteresowanych osób.
Odnosząc się do wymaganego doświadczenia po stronie zamawiającego, to można mieć wrażenie, że chodzi o poziom odporności na ignorancję przełożonych wysokiego szczebla i brak wsparcia ze strony innych komórek organizacyjnych.
Konieczna jest zmiana mentalności osób decyzyjnych.
Obserwacja odnośnie wymogu doświadczenia po stronie zamawiającego jest znakomita, chociaż nie sądzę, aby taki cel mieli na myśli autorzy tych ogłoszeń :)