Co prawda pourlopowa rzeczywistość dopadła mnie już kilka dni temu, jednak powrót do zwykłego rytmu jest naprawdę trudny. Dlatego dzisiejszy temat, choć nie należy do kategorii letnich czy rozrywkowych, będzie miał w sobie coś z sezonu ogórkowego. Pisać będę bowiem poniekąd oczywistości. A dotyczyć one będą zbrodni oceniania ofert wedle sumy cen jednostkowych. Co prawda sam już od dość dawna na taki przypadek nie trafiłem, jednak do dziś pozostała trauma z obserwacji poczynań zamawiających stosujących taki patent.
Najbardziej drastycznym przypadkiem, jaki pamiętam, był przetarg na utrzymanie rowów melioracyjnych. Zamawiający, jak to niekiedy w takich sytuacjach bywa, nie do końca wiedział, jaka będzie w praktyce ilość poszczególnych usług, albowiem to w życiu miał się okazać, ile mostków się załamie a ile przepustów zamuli. Postanowił zatem poprosić wykonawców o wycenę poszczególnych prac, a żeby sobie życia nie komplikować – następnie zsumować ceny jednostkowe za te prace i wedle najniższej sumy cen jednostkowych wybrać ofertę najkorzystniejszą.
I pewnego dnia otrzymał ofertę, w której wykonawca za wykoszenie 1 mb. rowu – najbardziej powszechnej czynności wykonywanej w praktyce – zażądał stawki kilkukrotnie wyższej od konkurencji i dotychczasowych doświadczeń. A jednocześnie przetarg wygrywał, bowiem nieznacznie obniżył ceny kilku elementów o wysokiej wartości jednostkowej, zdarzających się jednak relatywnie rzadko. Zamawiający znalazł się z pułapce: oferta pozornie najkorzystniejsza, zgodnie z kryteriami oceny ofert, faktycznie była ofertą najdroższą.
Wyobraźmy sobie, że wykoszenie 1 mb. rowu kosztuje na co dzień w granicach 1 zł, zaś wymiana przepustu 1000 zł. Rowów kosi się – załóżmy 10 km, natomiast przepustów w toku realizacji umowy wymieni się z 10. Jeśli otrzymamy ofertę, w której ktoś zażąda za wykoszenie 1 mb. rowu 5 zł, a za wymianę przepustu 500 zł – suma cen jednostkowych będzie znacznie korzystniejsza. Natomiast koszt zamawiającego… Przy „normalnych” cenach wynosiłby 20.000 zł, przy cenach zaoferowanych przez wykonawcę sprytnego wyniesie 55.000 zł… Oczywiście ceny są absolutnie przykładowe i wyssane z palca, ale pokazują mechanizm, jaki wykonawca może wykorzystać w celu zapewnienia sobie więcej niż godziwego wynagrodzenia przy jednoczesnym zwiększeniu szansy na zwycięstwo w przetargu. Ba, nie tylko może, ale – jeśli myśli o zwycięstwie – właściwie musi.
W jednej tylko sytuacji zsumowanie cen jednostkowych zbrodnią nie jest – wtedy, gdy planowana ilość realizowanych jednostek jest identyczna (na tej samej zasadzie w przypadku zamówienia jednoasortymentowego na jedno wychodzi, czy zażądamy podania w ofercie ceny za jedną jednostkę, czy za określoną ich ilość – wszak zawsze ta sama oferta będzie najtańsza). Jednak w innych przypadkach to – jak już pisałem – zbrodnia. Tym większa, im większa rozbieżność w ilościach jednostek poszczególnych asortymentów oraz ich faktycznych wartościach.